Ja i moja emigracja. 
Już nie pamiętam jak to się stało, że zdecydowałam się wyjechać do Holandii. 
Po skończeniu College of  English Language chciałam podszkolić język. Moja najlepsza koleżanka Gosia wpadła na pomysł, że może byśmy pojechały do Holandii jako au pair. Taka forma opiekunki do dziecka, która mieszka przy rodzinie i chodzi do szkoły. I tak zrobiłyśmy. Trochę czasu nam zajęło poszukanie w Polsce agencji, która się tym zajmuje. Znalazłyśmy w Katowicach. Wysłałyśmy zgłoszenie i dostałyśmy dokumenty do wypełnienia. 
Goska znacznie odważniejsza była pełna optymizmu. Ja chyba trochę mniej. 
Dostałyśmy dokumenty i okazało się, że jesteśmy zakwalifikowane. Sama nie wiem, czy się cieszyć, czy płakać. Jakoś nie byłam przekonana do tego wyjazdu. To był rok 1997. Polska jeszcze nawet nie marzyła o UE.
Ja z dobrej rodziny nie musiałam jeździć w celach zarobkowych. Perspektywa nauki języka w warunkach naturalnych była bardzo kusząca, ale bałam się za jaką cenę.
Po 2 tygodniach miałyśmy czekać na telefon od rodziny sprawdzający naszą znajomość języka angielskiego. 
Zadzwoniła do mnie Holenderka, miła. Zadała kilka pytań, opowiedziała o rodzinie, dzieciach i tyle.
Po kilku dniach zadzwonili do mnie z Katowic, że zastałam przyjęta i od października zaczynam. To samo było u Gośki. Już było zbyt późno żeby się wycofać. 
Prawdę mówiąc byłam przerażona. Okazało się, że Goska trafiła do rodziny oddalonej od mojej miejscowości o jakieś 98 km. Masakra. Będziemy miały sporadyczny kontakt. I tym sposobem zostałam sama w obcym kraju, z dala od rodziny, przyjaciół.
Jedziemy, witaj przygodo. 
Przyjechałam do rodziny w godzinach wieczornych. miło mnie przywitali. Wyglądają na sympatycznych. Poznałam dzieci, którymi mam się opiekować. Dziewczynka lat 8 i chłopiec lat 7.
Bardzo duży dom, piękny ogród. Stajnie dla koni. Bajka. Może jednak się myliłam i Gośka miała rację. 
Na początku miałam mieszkać w przyczepie kempingowej bo domek, który zajmę był zajęty przez dziewczynę, którą zmieniałam. Ona była tu przez rok i wkrótce miała wyjechać do Polski. 
Bernadetta nie przypadła mi do gustu. Sama nie wiem czemu, ale nie lubiłam jej. Dziwna jakaś. 
Widać, że jest ze wsi zabitej dechami a zachowuje się jak udzielna księżna. Strasznie ważna była. Kompletnie nie wiem z czego to wynikało. 
Pojechała, wprowadziłam się do domku w ogrodzie. 
Ogólnie byłam bardzo samotna. Tęskniłam za Polską, domem, rodzicami, chłopakiem. Dzieci były rozpieszczone i dawały w kość. Rodzice dość często wychodzili wieczorami a ja musiałam zostawać i pilnować dzieci do późnych godzin nocnych. 
A rano o 7:00 pobudka, bo trzeba przygotować dzieci do szkoły.
Niby wszystko było dobrze, ale jednak czułam się nieszczęśliwa. Czekałam na koniec. 
Z Gośka nie miałam zbyt dużego kontaktu. Raz do niej pojechałam a tak rozmawiałyśmy często przez telefon. Pocieszałam się tym, że ona miała jeszcze gorzej. Dwójka bardzo małych dzieci do których musiała wstawać nawet w nocy. 
W Holandii się totalnie zakochałam. Ludzie uśmiechnięci, zadowoleni. Na ulicach się pozdrawiają. Już wtedy wiedziałam, że moja przygoda z tym krajem się nie zakończy na tej przygodzie.
Po roku wróciłam do Polski. 
Dziwne, ale nie umiałam się odnaleźć we własnym kraju.
Z jednej strony się bardzo cieszyłam, ze jestem już w domu. Że nie muszę rozmawiać po angielsku, że rozumiem każdego na ulicy. 
Tu jest mój dom, moja ukochana ojczyzna. Tylko dlaczego taka szara. 
Bardzo szybko można się przyzwyczaić do luksusu, tu wszystko w sklepach jakieś szare. W kartonach, nie na półkach. Ludzie patrzą sobie na buty. Chodzą smutni i mam wrażenie, że zastanawiają się czy im wystarczy pieniędzy do końca miesiąca.
Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam różnice między naszymi krajami, mentalnością i kulturą.
Chyba wtedy postanowiłam, że jeszcze tam wrócę. Może tylko na wakacje, ale wrócę.

Moje życie wróciło do codzienności. Musiałam podjąć decyzję na jakie studia chcę się wybrać i co robić w przyszłości. Trochę to bez sensu, żeby w wieku 20 kilku lat decydować o reszcie swojego życia. A co jeśli pójdę na studia i po kilku latach dojdę do wniosku, że to nie jest to?
Kontynuacją mojego obecnego wykształcenia był rozpoczęcie pracy jako nauczyciel języka angielskiego. Praca dla firmy prywatnej, która wynajmowała nauczycieli szkołom. Dla mnie to były duże pieniądze. Moja pierwsza praca. Bardzo się zdziwiłam, kiedy usłyszałam ile zarabia na nas firma. Wtedy zdałam sobie sprawę, że ten angielski to nie był taki głupi pomysł. Chyba mogą być z tego pieniądze. 
Uczyłam przez rok. Jestem pewna podziwu dla nauczycieli. Jest to bardzo ciężka praca, ale dająca  dużą satysfakcję. Zwłaszcza kiedy dzwonią do ciebie dzieci z wiejskich szkół i mówią, że dostały się do klasy z rozszerzonym angielskim. Cudowne uczucie. Na coś się przydałam. 
Po roku w szkole zatrudniłam się w holenderskiej firmie jako tłumacz języka angielskiego. Od roku byłam już na zaocznych studiach politechniki, wydział ekonomii, marketing i zarządzanie. 
Planowałam zostać managerem któregoś pięknego dnia w moim pięknym kraju. 
Gdybym wtedy wiedziała jak potoczy się moje życie. Gdybym umiała przewidzieć swoje dobre i złe życiowe decyzje. O ile życie było by prostsze. 
Moim szefem był holender, Mindert. Fajny facet. Spokojny, profesjonalny. Miło się pracuje dla ludzi, którzy znają się na tym co robią. 
To on powiedział mi któregoś dnia : Ty się marnujesz w tym kraju. W Holandii byś zrobiła karierę. 
I zasiał ziarenko niepokoju. Moje poukładane życie w Polsce. Od kilku lat w związku, zakochana po uszy (tak wtedy myślałam) studia, praca, rodzina, przyjaciele i co teraz. 
Starałam się nie myśleć o tym co powiedział i żyć swoim normalnym życiem. Czasami tylko gdy byłam sama np. w wannie poleciała mi łezka z tęsknoty za tamtym światem. Brakowało mi kawy, wiśniowej fanty, serów. Te w Polsce nawet nie stały koło prawdziwego żółtego sera. Małych drobiazgów do, których zdążyłam się przyzwyczaić przez rok. 
Rozbita między 2 krajami zaczęłam obwiniać się, że do dupy ze mnie Polka. Że coś jest ze mną nie tak. Tu się urodziłam, tam byłam tylko przez rok. A jednak nie dawało mi to spokoju. W między czasie zmienił mi się szef. Teraz był to młody Holender Patrick, który przyjechał do Polski za dziewczyną i właśnie szykowali się do ślubu. Obroniłam pracę licencjacką i wtedy mój nowy szef zapytał czy nie chcę pracować w Holandii? Moja pierwsza reakcja, zwariował chyba. Odpowiedziałam, że nie bo tu mam fajną pracę i faceta. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to był początek mojej emigracji. 

Tego lata wraz z koleżankami wybrałyśmy się do Holandii na wakacje. Pożyczyłam samochód od rodziców. Mój był troszkę stary i bałam się, że możemy nie dojechać. Zadzwoniłam do Harmke (holenderka, którą poznałam w trakcie tego rocznego pobytu) z pytaniem czy może nam poszukać jakiegoś w miarę taniego hotelu. 
Harmke powiedziała, że w tym czasie jest poza granicami Holandii. Trenuje konie w Islandii i jak chcemy możemy zostać u niej w domu.
Idealnie, ja bym pewnie dostała pieniądze od rodziców, ale dziewczyny ledwo wiązały koniec z końcem. Jedziemy, bardzo się cieszyłam. Zjem sobie frytki z prawdziwym majonezem przeznaczonym wyłącznie do frytek. Napije się mojej ulubionej kawy. 2 tygodnie odpoczynku i powrotu do przeszłości. 
Umówiłyśmy się w sobotę o godzinie 7:00. Podjeżdżałam po każdą z dziewczyn. Magda ( dziewczyna mojego kolegi holendra), Anka, koleżanka z ogólniaka i Jolka. Stara panna, księgowa z mojej pracy. Ona była najbardziej wystraszona. Była od nas jakieś 10 lat starsza i nigdy nie wyjeżdżała ze swojej wioski. 
7:30 w drodze do granicy zapytałam jak się zmieniamy za kierownicą i dowiedziałam się, że dziewczyny co prawda mają prawo jazdy, ale od kilku lat nie jeździły samochodem. 
Zajebiście pomyślałam. Wiedziałam, że Magda nie ma prawka i liczyłam na te dwie cipy.
Wychodzi na to, ze ona właśnie rozpoczęły urlop a ja robię za kierowcę. 
No cóż, jesteśmy w samochodzie, spakowana i gotowe. W dupie. Dam rade, pojadę 12-13 godzin. A niech tam.

Nie było łatwo. Musiałam się mocno koncentrować, a tu śmiechy z tylnego siedzenia. Dojechałyśmy w nocy. Miałam problemy ze znalezieniem Aalten. W latach 1999 nawigacja nie była taka popularna jak w latach późniejszych. Całe Niemcy i pół Holandii tylko z mapą. Magda była niezastąpiona. Była moją nawigacją. 
Harmke zostawiła nam klucze pod wycieraczką i pełną lodówkę. 
Na drugi dzień siedziałyśmy na tarasie z kawką i zadzwonił chłopak Magdy, ze wieczorem w Rotterdamie jest Techno parada. Magda miała klucz od jego mieszkania i miałyśmy tam zostać na noc.
Decyzja była szybka. Jedziemy. Z Aalten do Rotterdamu jakieś 2 godziny jazdy. Zjadłyśmy lekkie śniadanie i wyruszyłyśmy. 
W pierwszej kolejności dotarłyśmy do Hooge Zwaluwe, to tu miał mieszkanie Ruben. Zostawiłyśmy bagaże i zeszłyśmy na dół do Cafetarii na lunch. Tu poznałam Jego. Wtedy nie zwracałam na niego uwagi. On wydawał się bardzo zainteresowany. Za każdym razem kiedy prosiłam o rachunek, przynosił dziewczynom kolejne piwa. 
Ja kierowca siedziałam wściekła ale nie mogłam nic zrobić. One bawiły się świetnie. 
Wreszcie się pozbierałyśmy do tego Rotterdamu. Był super. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałam. Tłumy ludzi, muzyka, światełka, alkohol. Stali na specjalnych platformach i tańczyli. 
Znowu pomyślałam, że moje życie w Polsce jest takie szare i nudne. Ale wtedy myślałam, że raczej nie mam wyjścia i są ludzie, którzy mają gorzej. 
Spędziłyśmy kilka dni u Rubena.  Z tego miejsca było jakoś wszędzie blisko. Cały czas kręcił się Evert. Okazało się, że jest właścicielem mieszkania a Ruben je wynajmuje i właścicielem Cafetarii w której spędzałyśmy dość dużo czasu. Jego ojciec ma firmę w Polsce w naszej małej miejscowości. Cóż za zbieg okoliczności. 
Dość dużo zwiedzałyśmy. Jak ja kocham ten kraj i tych ludzi. Tu wszyscy są tacy uśmiechnięci i otwarci. 

Jechałam na rozmowę kwalifikacyjną w białej koszuli, garniturze i zdenerwowana jak nigdy wcześniej. Chodziło o stanowisko specjalisty obsługi klienta anglojęzycznego. 
Weszłam do wielkiego pokoju z olbrzymim okrągłym stołem, gdzie siedziało jakieś 7 osób. 
Moje CV przechodziło z rąk do rąk i po kilku minutach zaoferowano mi pensję 2000 guldenów. I zadano pytanie kiedy mogę zacząć pracę. 
Z tego wszystkiego powiedziałam, że muszę się zastanowić i dam odpowiedź w poniedziałek. 
Wyszłam z firmy na zgiętych nogach i myślałam, że zemdleję. Nie mogłam zrozumieć co właśnie zrobiłam. " Muszę się zastanowić"? Co ja odpierdzielam? Chyba nienormalna jestem. 
Wróciłam do mieszkania znajomego holendra, faceta mojej koleżanki, który pracował w Polsce i udostępnił mi swoje mieszkanie. 
Był piątek. Chciało mi się płakać. Pewnie jak zadzwonię w poniedziałek już będą kogoś mieli. Właśnie przekreśliłam soją życiową szansę. Boże jaka jestem głupia. 
Cały weekend siedziałam jak na szpilkach. Czekałam na poniedziałek. Odliczałam godziny. Nie mogłam jeść ani spać.
W poniedziałek o 8.00 zadzwoniłam do mojego przyszłego dyrektora i powiedziałam, że przyjmuję ofertę pracy. YES YES YES. Umówiliśmy się, że 3 stycznia zaczynam. 

Załatwiłam z kolegą Holendrem, który mieszkał i pracował w Polsce,że mogę się zatrzymać u niego w mieszkaniu. Stoi puste, więc nie było problemu.
Przyjechałam razem z Magdą. Ona też miała nadzieję, że znajdzie pracę. 
Do pracy poszłam w poniedziałek rano, zestresowana i pełna obaw.
Teraz jak o tym myślę, to zastanawiam się jak bardzo odważna byłam. Ten krok zmienił moje życie o 180 stopni. 
Nie było łatwo. Obcy język. Prawie, w Holandii każda prowincja mówi innym dialektem. Ten holenderski, którego się nauczyłam jako opiekunka do dzieci nijak się miał do tego, którym mówili tu w Noord Brabant. Jak bym trafiła do innego kraju. 
Po kilku tygodniach pracy zastanawiałam się czy nie wracać. Miałam wrażenie, że nic mi nie wychodzi. 
Wtedy......... 








Komentarze